W spokojnym cichym śnie
leżymy obok siebie.
Zdławiła nas gwałtowność ciepłego ciała.
Stygniemy powoli.
Nie chciałem dla siebie nic,
prócz minuty pośpiesznego szaleństwa,
spoconej głupoty,
nieskończonej fizyki.
Wpadłaś w sieć złotego pająka.
Nie rozmawialiśmy tym samym językiem.
Zbliżyło nas milczenie.
Nie wiemy o sobie nic, co nam zagraża.
Tym chętniej porzuciliśmy nasze światy.
Przez tę krótką chwilę naszego spotkania
wszystko dzieje się bez naszego udziału.
Jeszcze przez chwilę,
przez dwie,
będziemy szczęśliwie nieobecni.
Utopieni.
Teraz w spokojnym cichym śnie
leżymy obok siebie
i nie słyszymy echa kroków
biegnącego do nas po schodach.
Zbliża się.
Podchodzi pod drzwi.
Stoi długo.
Wie, że krok dalej i odwrotu nie będzie.
Jeżeli wejdzie, umrze.
Jeżeli nie wejdzie,
jutro w małej kropli potu
odnajdzie zapach naszych ubrań.
Odchodzi.
Miłość była za drzwiami.
Westchnęła.
Podrapała suche drewno,
oparła dłoń o metal klamki,
sprawdziła numer mieszkania.
I poszła.
Echem cichnącego zmęczenia.
Lecz my nie znamy tych szczegółów.
Ani ilości kroków, ani przygotowanych słów.
Nie wiemy nic o zgubionym kluczu,
cichej rozterce.
Wszystko to było potrzebne
do ocalenia naszej przestrzeni.
W spokojnym cichym śnie wciąż leżymy obok siebie.
Czas już minął.
Komu opowiesz o tym?
Dla kogo będziesz chować to wspomnienie?