piątek, 5 maja 2017

Pan od polskiego

Podarowałem Ci pogardliwe spojrzenie przypadkowego spotkania. Jak się
domyślam, nosisz je zawsze przy sobie. Niepotrzebnie. Nie zapominam twarzy
kochanek, ani prześladowców, a ulicami chodzę zawsze ukradkiem. Brzegiem
chodnika.

Wszystkie spotkania zawdzięczam więc przypadkowi i złej pogodzie.
Nie podtrzymuję spojrzenia, a ono i tak tkwi we mnie jak drzazga.

Wypędzonych z ojczyzny własnego języka znam w porządku alfabetycznym. 
Deklamatorów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Z lat późniejszych
tylko wybranych.

Czytam w obcych językach płynnie i z upodobaniem wszystkie przekłady
polskich klasyków. Odnajduję znajome fragmenty i uczę się ich na pamięć.
Nowe dźwięki przynoszą mi tajemnicę, a narracja snów się nie zmienia. Co za
ulga.

Miałem już histerię i drżenie rąk. Miewam rozpacz, ale budzę się zawsze głodny,
nigdy pełny. Rozmnażam wątpliwości tylko własnego istnienia. Nie płaczę. Czy
to dobrze? Nie wiem. Nie pamiętam. Mickiewicza zniosłem do piwnicy.

Osacza mnie przekonanie, że w moim języku nikt już nie mówi, ale i ja nie
mówię w niczyim. Tłumaczenia na nic się zdają. Pozostają kroniki, język migowy
lub milczenie.

Umówmy się, że tego wiersza nie było.