sobota, 26 listopada 2016

Miłość




W spokojnym cichym śnie
leżymy obok siebie.
Zdławiła nas gwałtowność ciepłego ciała.
Stygniemy powoli.
Nie chciałem dla siebie nic,
prócz minuty pośpiesznego szaleństwa,
spoconej głupoty,
nieskończonej fizyki.

Wpadłaś w sieć złotego pająka.
Nie rozmawialiśmy tym samym językiem.
Zbliżyło nas milczenie.
Nie wiemy o sobie nic, co nam zagraża.
Tym chętniej porzuciliśmy nasze światy.
Przez tę krótką chwilę naszego spotkania
wszystko dzieje się bez naszego udziału.
Jeszcze przez chwilę,
przez dwie,
będziemy szczęśliwie nieobecni.
Utopieni.

Teraz w spokojnym cichym śnie
leżymy obok siebie
i nie słyszymy echa kroków
biegnącego do nas po schodach.
Zbliża się.
Podchodzi pod drzwi.
Stoi długo.
Wie, że krok dalej i odwrotu nie będzie.
Jeżeli wejdzie, umrze.
Jeżeli nie wejdzie,
jutro w małej kropli potu
odnajdzie zapach naszych ubrań.
Odchodzi.

Miłość była za drzwiami.
Westchnęła.
Podrapała suche drewno,
oparła dłoń o metal klamki,
sprawdziła numer mieszkania.
I poszła.
Echem cichnącego zmęczenia.

Lecz my nie znamy tych szczegółów.
Ani ilości kroków, ani przygotowanych słów.
Nie wiemy nic o zgubionym kluczu,
cichej rozterce.
Wszystko to było potrzebne
do ocalenia naszej przestrzeni.

W spokojnym cichym śnie wciąż leżymy obok siebie.
Czas już minął.

Komu opowiesz o tym?
Dla kogo będziesz chować to wspomnienie?

 

piątek, 18 listopada 2016

Instrukcja

Na początku nie należy bać się krzyku.
Przed użyciem wstrząsnąć kilka gubiąc łez.
Trzymać w cieple i pilnować wagi,
pamiętając, że jest całkiem nagi.
Dosercowo zastosować tylko miłość.

Wzrost zależny od kilku jest czynników.
Dojrzałości nagłej nie spodziewać się.
Można popchnąć i poczekać chwilę
lub przytulić i zobaczyć ile
tlenu jest potrzebne, by wytworzył miłość.

A poza tym dobrze mieć: szczelne okno, by nie zmoknął.
Kilka cichych ciepłych miejsc.
Punkt widzenia. Odniesienia.
Tyle samo słów co pauz.
W klatce ptaka, by nie płakał.
Jeden klucz do wszystkich bram.
Tylko taki… Tylko taki sposób znam.

Bardzo szybko przyzwyczajać do mówienia.
Nie przesadzać. Upojenie znosi źle.
Podać rękę i oduczać gryźć.
Kiedy wstanie, sam zaczyna iść.
Pierwsze o co Cię poprosi to zawsze miłość.

A poza tym dobrze mieć: szczelne okno, by nie zmoknął.
Kilka cichych ciepłych miejsc.
Punkt widzenia. Odniesienia.
Tyle samo słów co pauz.
W klatce ptaka, by nie płakał.
Jeden klucz do wszystkich bram.
Tylko taki… Tylko taki sposób znam.


środa, 2 listopada 2016

Nić

Zbyt lekko się ubraliśmy a droga zdaje się nie mieć końca.
Otwarte wzgórza i ciemne wąwozy na przemian.
Ledwie miniemy zakręt schowany w zasłonie z zarośli i listowia,
w którym droga chowa się, ucieka i kurczy,
w który wpływa chętnie i szybko jak górski strumień,
a tuż za nim zamiast wyczekiwanej ciemnej kreski murów,
równina zapada się, a horyzont rozszerza szeroki grzbiet kolejnego wzniesienia.
Jasny i leniwy.
Droga znika nam z oczu, lecz tylko na chwilę, bo w oddali pojawia się znowu.
Wyrasta, tyle że dalej.
Wije się na granicy spojrzenia.
W zmrużeniu, bo południowe słońce jest przed nami.

Mijamy gromadę zdziwionych naszą obecnością ptaków.
Od czoła pochodu nagle słychać pieśń,
ale do nas dolatuje tylko zerwana z czyjejś szyi chustka melodii,
rzucony czyjąś ręką liść refrenu. Ułamki.
W każdym razie ptaki się płoszą.

Kurz. Wiatr kogoś przewraca. Ktoś inny ogląda się za siebie. Przystaje.

Na cienkich nitkach niebo się kołysze. Wisi nad przepaścią.
Jakieś dziecko pyta matki czy jeszcze daleko. Ona nie wie, ale musi odpowiedzieć.

Wydaje mi się, że nie idę. Jestem pewien, że nie idę, lecz drogi wciąż ubywa.
Zrywa się wiatr i przynosi duszny zapach zniczy.
Patrzymy chciwie przed siebie. W przestrzał kolejnego wzniesienia.
W następny i w następny.

W zerwany z pola tuman wzbija się samotny ptak. Wokół groza i zimno.