piątek, 17 lutego 2017

Jedwabne guziki

Jeżeli nie odnajdujesz tego zła u siebie, to nie znaczy, że go tam nie ma.


Lipiec ciężkie słońce zrzucił w rozpęd żniw.
Takie ciężkie, że kołysze się sklepienie.
Uciekł wiatr.
Tylko ptaki… ptaki tylko marzną.

Znam to miejsce.
Z chłodnego kamienia śliską ulicę.
Głośną i szczerbatą.
Podejrzane okna. Zasłony. Spalone kolory.
Znam to miejsce.
Teraz ranek, lecz pod wieczór ciężkie dachy będą jeszcze cięższe.

Dom Konfekcji i Bławatów braci Franke.
Aksamity i jedwabie.
Miękkie skóry.
Lśniące lady.
Wstążki długie wplecione w warkocze.
Soczyste pasmanterie.
Dziś otwarcie.
Otwórz oczy.

Cztery domy dalej zasłonięte okna.
Duszna sień. Świeża woda w misce. Ręce.
Pierwsze tego dnia spojrzenie wysuwa się zza firanki na pustą ulicę.
Snuje się przy ścianie domu i spłoszone wpada z powrotem przez rozbite okno w piwnicy.
Ktoś już wie.
Biegnij.
Uciekaj z tego dnia.
Skrzydła są właśnie po to.
Ratuj się.
Jeszcze się da.

Rynek wypełnia się.
Idą mali i mniejsi.
Schowani w ubraniach.
Każdy gdzieś. Stąd dotąd. Geometria kilkuset współrzędnych.

Skrzydła córeczko, pamiętasz?
Jak najszybciej. Jak najdalej. Jak uczyłem.
Biegnij.

Czekaj. Jeszcze dopnę ci guziki.
Jak na krzyżu rozciągnięte widnokręgi.
Jeszcze nie ma ognia, lecz już dym.
Biegnij.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz